Wędkarstwo dla Ciebie

Krokodyl

2010-05-01 11:48
Krokodyl

Lipcowe ciepłe popołudnie, mój nowiuśki spining gotów na swój debiut nad wodą.
Nowy Jaxson Syriusz c. w. 2-18g węglowy, mój pierwszy węglowy kij w życiu, a zapomniałem wspomnieć, że jest 2003 rok. Wybieramy się z żoną i córką nad jezioro w Lginiu, wybór padł na północną „harcerską” plażę. Wyjechaliśmy nad wodę wczesnym popołudniem żeby jeszcze zaznać, choć trochę kąpieli przy okazji tak ciepłego dnia.

Po kilkunastu minutach kluczymy leśną drogą między drzewami sosnowego boru, zapach rozgrzanej żywicy przyjemnie przeplatał się z zapachem runa, złote promienie lipcowego słońca lały się między koronami starodrzewu na żółty piach leśnego duktu. Widząc takie efekty zawsze wyobrażam sobie wyprawy konkwistadorów w dżungli ameryki południowej. Wspomnianą plażę dzieli od głównej drogi ok. 2 km, więc marzenia szybko umknęły na widok zbliżającej się srebrzystej tafli jeziora. Rodzina rozlokowała się w słonecznym zakątku niezapełnionej plaży, ja natomiast z sercem na ramieniu zabrałem swój zielono połyskujący kijek skrzynkę z przynętami i popędziłem z prędkością antylopy w kierunku chaszczy, za którymi kryły się kładki w śród trzcinowisk.

Mój pierwszy spinning w życiu! Serce waliło mi niczym młot kowalski, a wolna okazała się dopiero trzecia kładka. W myślach miałem ułożoną każdą chwilę mojego spinningowania a tu już na początku problem jak założyć twistera na ten hak z główką? Giętki delikatny i jeszcze przy pierwszym podejściu rozerwał się, drugie podejście było już o niebo lepsze od pierwszego, i fioletowo-brokatowa gumka z dziwnie trzęsącym się ogonkiem zawisła na kawałku wolframowego przyponu. Rzut i teraz prawda wyszła z worka, zaczep o trzciny ha, cha, niezły ze mnie łowca, próbowałem wiele razy (w myślach).
- te trzciny są za wysokie, drzewa mają gałęzie za nisko i stanowisko mogłoby bardziej w jezioro się wcinać!
Doszedłem do wniosku, że rozmawiam sam z sobą, a prawda była prozaiczna – złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy.
- cóż chłopie trzeba było trenować, a nie tylko wierzyć w swoje umiejętności.
Po kilku kolejnych rzutach, jakoś udaje się umieścić przynętę w wodzie w rozsądnej odległości.
- jak to prowadzić?

Próbowałem szybko, później wolno, a tu nic, następne próby wykonywałem z podniesionym i opuszczonym wędziskiem. Następną przynętą
był biały twister z czerwoną główką, rzucam już dość precyzyjnie, więc staram się „obrzucać” szerokim wachlarzem całe łowisko będące w zasięgu mojego rzutu. Żyłkę skręcam raz szybko raz wolno, to naprzemiennie. Próbuje manewrować przynętą a tu jak ryby nie było tak nie ma coś jednak jest w porzekadle „ nie kij łowi, lecz wędkarz”.
Ponownie zmiana przynęty na główkę trafia mały twisterek w kolorze motor-oil z brokatem (słyszałem, że lubią go okonie), rzut, prowadzenie i tak w koło, kilka razy uczucie puknięcia na kiju i delikatne przygięcie szczytówki potraktowałem, jako zaczep o dno lub jakąś zatopioną gałąź.
Jakże jednak zdziwiłem się, kiedy dokładnie obejrzałem ogonek rzeczonej imitacji „czegoś”, był postrzępiony w różnych miejscach.

Jak zareagować na takie podbicia? Nie wiedziałem, wszak nie miałem swoim otoczeniu żadnego mistrza spinningu, do wszystkiego musiałem dojść sam. Przy następnym pyknięciu gwałtownie przyciąłem, co spowodowało tyle, że przynęta ze świstem przeleciała mi obok prawego ucha lądując w gałęziach pobliskich olch. Niestety tak splątanej żyłki nie dało się już rozplątać.
I powiem wam, że miałem już solennie dość tego spinningowania, ręka zaczęła mnie boleć przyszła też żona z córką, by obejrzeć moje trofea, którymi były jak dotychczas kłącza moczarki kanadyjskiej wyjęte podczas „obławiania” dna. Założyłem nowy wolfram a z pudełka wziąłem żółtą gumę z kopytkiem na ogonie i czerwonym grzbietem, to przypominało, choć trochę rybę mimo koloru, który był prawie pomarańczowy, pod nosem miałem uśmiech, bo przecież takich ryb u nas nie ma, a kopyto Mannsa dostałem kiedyś w prezencie od szwagra.

Żona z córką chciały już jechać do domu, bo wieczór się zbliżał, ale chciały jeszcze zobaczyć jak wygląda prawdziwe spinningowanie. Cóż musiałem zademonstrować moim dziewczynom prawdziwego łowcę. Pierwszy rzut wykonałem na wprost demonstrując nabyte umiejętności, cięższa główka tej 8 cm przynęty pozwoliła na dużo dalszą odległość, ale efektu na haku niestety nie było. Na odchodne pozwoliłem sobie na daleki wyrzut w prawo, wzdłuż linii trzcin złoto połyskujących w blasku chylącego się do snu słoneczka. Poczekałem chwilę na opadnięcie gumy do dna i dość mocnym szarpnięciem wystartowałem korbą kołowrotka równocześnie unosząc wędzisko do góry.

Jak nie przy……. Myślałem, że wędkę z rąk mi wyrwie ten delikatny kijek wygiął się w pełną pętlę prawie szczytówkę miałem przy kołowrotku.
- O jasny gwint! Ależ to ciągnie krzyknąłem luzując hamulec, gdy poczułem skrzypienie zaciskającej się żyłki na szpuli. Ryba powoli, ale uparcie zmierzała w kierunku środka jeziora, hamulec jej na to pozwalał, bo kij raczej nie był przygotowany na takie spotkanie. I tak sobie płynęła bez większych przeszkód wysnuwając metr po metrze żyłkę z kołowrotka. Delikatnie skręciłem pokrętło na dole kołowrotka i o dziwo to coś się zatrzymało. Próba holownia z jednoczesnym podnoszeniem kija i skręcania żyłki podczas jego opuszczania powodowała wyginanie się wędziska a to coś na końcu ani drgnęło.
- przymurowało się do dna czy jak?
Po chwili opór zaczął maleć, a ryba powoli acz niechętnie poddawała się moim podciągnięciom centymetr po centymetrze metr za metrem była coraz bliżej kładki.
- Tato to KROKODYL - krzyczała córka

Widząc zielony grzbiet 72 centymetrowego szczupaka, który do podbieraka dał się wprowadzić bez najmniejszego oporu, wędkę z napiętą żyłką trzymałem opartą o biodro wtem: Pstyk i wędzisko pękło powyżej połączenia drugiego elementu. Po wyjęciu podbieraka z wody i zmierzeniu oliwkowo-zielonego zębacza ryba wraca do wody z prozaicznej przyczyny, córka boi się tego olbrzyma. Adrenalinę miałem taką, że tchu mi brakowało. Szkoda tylko takiego nowego kija wytrzymał jeden wypad na ryby. Kij oczywiście oddałem do reklamacji i została uznana. O dziwo! Ale nowy dostałem już o rząd wyższej wytrzymało
ści.

Po tej przygodzie nikomu już nie życzę połamania kija a krokodyle udaje mi się czasem z wody wyjąć z tym że mniejsze ten duży był zarezerwowany na ”pierwszy raz”.
 
 
Grzegorz Kamiński

© 2010 Wszystkie prawa zastrzeżone.

Załóż własną stronę internetową za darmoWebnode