Wędkarstwo dla Ciebie

Pewnego razu na Krowiej Wyspie

2010-03-02 20:18
Zadzwoniły budziki zsynchronizowanych telefonów.  Jak poparzeni wyskoczyliśmy z Kubą ze swoich łóżek. Popatrzyłem za okno chcąc ocenić pogodę i szanse na udaną wyprawę. Słońca jeszcze nie było widać ale dzień z wolna zaczął zastępować noc. Niebo zdawało się być bezchmurne ale tak wczesnym rankiem trudno to określić. Szybka toaleta, śniadanko, trampusie na nogi i wybieg do naszej starej chałupki po sprzęt. Spakowaliśmy to co uważaliśmy za niezbędne do samochodu i ruszyliśmy na „Krowią Wyspę”.

Droga minęła szybko bo to zaledwie kilka kilometrów. Dojechaliśmy do wału wiślanego, stamtąd jeszcze kilkaset metrów dróżką polną i zaparkowałem samochód, bo dalej już przejechać się nie dało. Wysiedliśmy z auta, zarzuciliśmy toboły na plecy i ścieżeczką pośród drzewek i krzaczorów ruszyliśmy w stronę ujścia niewielkiej rzeczki, Chodelki do Wisły. Kilka minut marszu i naszym oczom ukazała się „Krowia Wyspa”. Podwijając nogawki po kamienistej tamie zalanej wodą przedostaliśmy się na wyspę. Poziom wody na Wiśle był na tyle niski, że na środku tejże tamy utworzyła się mini wysepka z kamieni na której to postanowiliśmy rozpocząć wędkowanie.
Rozłożyliśmy sprzęt przyglądając się przyrodzie i innym wędkarzom, którzy nieszczęśliwie wybrali łowienie z brzegu, pośród dość gęstych krzaków i wysokich traw. Ci ludzie z trudem wytrzymywali napór małego paskudztwa jakim są komary. Siekały tak wstrętnie zaciekle, że najwytrwalszy z nich wytrzymał zaledwie godzinę. Nasze miejsce okazało się być wymarzone ponieważ tu nie było nawet jednego małego „gada”. Uzbroiliśmy swoje wędki odpowiednio jedna w rosówkę i druga w pijawkę. Specyfika naszego łowiska była taka, że znajdowaliśmy się pomiędzy dwoma warkoczami. Jeden szerszy i płytszy a drugi głębszy a węższy. Ten pierwszy obławiał Kuba a ja w nadziei że trafię jakiegoś wąsala zestawy posłałem na skraj głębszego warkocza gdzie pojawiał się nurt wsteczny. Nie było jak wbić podpórek pod wędki bo byliśmy na kamieniach więc poopieraliśmy je o większe głazy praktycznie w pozycji leżącej.

Słońce poczęło się z wolna wychylać z za góry znajdującej się po naszej prawej to jest Wschodniej stronie. Dzień zapowiadał się naprawdę ciepły mimo że to był już schyłek lata. Wręcz ze śmiechem na ustach rozebrani do samych spodenek obserwowaliśmy najdzielniejszego już ostatniego wędkarza, który machał rekami jak wiatrakami w walce z plagą komarów. Biedak widząc nas porozbieranych i wypoczywających w niedawno przebudzonego słońca promieniach, tak jak reszta zrezygnował z wędkowania.

Na pierwsze branie nie trzeba było długo czekać. Jedna z Jakubowach wędek pięknie zadrgała i  po udanym zacięciu i holu zameldował się dość ładny kleń.

-No to pięknie. Już przegrywam zawody - pomyślałem. Po chwili znów branie u Kuby i tym razem niewielka brzanka poddała się operacji wyhaczania. To zapowiadało naprawdę piękny ranek nad Wisłą i wiele emocji. Po kolejnych kilku minutach szczytówka wędki Kuby każe zacinać i kolejny kleń zatańczył w nurcie. Zaczęło mi być markotno choć powodu nie miałem najmniejszego, bo wyprawa była jak ze snu. Dookoła piękno! Po prawej stronie wzdłuż Chodelki krajobrazy górskie, po lewej „Krowia Wyspa”, dookoła woda tudzież malowniczo marszczona tamą, tudzież spokojna, słońce swymi promieniami pieszczące rozległą plażę i całą okolicę. Jak tu można nie być w humorze? Tak zauroczony krajobrazem i warunkami napawałem się śpiewem ptactwa coraz rzadziej spoglądając na nieruchome szczytówki moich wędek.

Nagle do życia przywrócił mnie fakt iż moja wędka zaczęła wędrować do wody. Chwyciłem uciekający kij i zaciąłem. Tak muruje tylko wąsaty. Z bananem na gębie udało mi się doprowadzić hol do końca. Sumek nie był imponujących rozmiarów bo ledwo trzymał wymiar ale mimo to cieszył. Spojrzałem na Kubę a Ten  znów pracuje kijem i kołowrotkiem. Efektem tej pracy była całkiem przyzwoita brzanka. Wymieniliśmy się gratulacjami i kontynuowaliśmy czynny odpoczynek. Po 1,5 godzinie wędkowania z dorobkiem sumika i klenia ostro dostawałem po tyłku od Kuby, który to miał już 2 brzanki i kilka kleni. Stwierdziłem, że czas na spinning. Kuba pozostał przy swoich gruntówkach a ja zacząłem przemierzanie okolicznych warkoczy i przelewów od czasu do czasu odhaczając małego klenia.
Przeprawiłem się w końcu na drugą stronę Chodelki do stóp wspomnianej góry i tam wznowiłem biczowanie wody. Zamach kolejny rzut i w momencie gdy wirówka lądowała w wodzie nastąpiło uderzenie. Pomyślałem, że tak robi tylko boleń i niebawem mogłem go już obejrzeć z bliska. Kolejny rzut i znów uderzenie. Tym razem zameldował się szczupły ale wyręczył mnie i sam się wyhaczył  nim dokończyłem hol. Jeszcze kilkanaście rzutów, zmiana przynęty i powrót na tamę. Gdy wróciłem Kuba już miał spakowane gruntówki i obławiał swoim killerem kleniowym przelewy z umiarkowanym efektem. Po chwili spakowaliśmy sprzęt, przeprawiliśmy się na wyspę i po piaszczystej plaży ruszyliśmy w górę Wisły. Po 200 metrach spacerku doszliśmy do kolejnego przelewu i na przemian obławialiśmy go tuż przy samej tamie. Miejsce okazało się świetne. Raz ja raz Kuba cieszylismy się holem klenia.

Spojrzałem na zegarek potem na Jakuba i obaj już wiedzieliśmy co nastąpi. Znowu trzeba zmoczyć trampki i wrócić na brzeg bo już czas w drogę powrotną. Po wodzie sięgającej do kolan szliśmy wzdłuż przelewu obserwując spanikowane malutkie klenie. Będąc już po właściwej stronie. Postanowiliśmy chwilkę odpocząć i sprawdzić czy nic nie pozostało na łowisku. Skusiłem się jeszcze na jeden rzut wzdłuż przelewu, po którym dopiero co szliśmy i o dziwo piękne uderzenie. Po niełatwym holu mogłem do swojego dorobku dopisać słusznego bolenia. Kuba obserwując całe zajście zakomunikował. Chodźmy czym prędzej do domu zanim się obudzę. Wiem co czuł bo jeszcze nigdy tak nie połowiliśmy. Ta wyprawa przyniosła nam tyle wędkarskiej przygody, emocji, doświadczeń i radości, że z trudem można było uwierzyć iż to nie sen. Ciężko było się zebrać w drogę powrotną bo mieliśmy świadomość tego, że to nasza ostatnia wspólna wyprawa na „Krowią wyspę” tego sezonu. Wracając prawiliśmy o przeżyciach, holach, braniach, pogodzie, czyli o tym wszystkim czego doświadczyliśmy tego cudnego, sobotniego przedpołudnia.

Mateusz Woś

© 2010 Wszystkie prawa zastrzeżone.

Załóż własną stronę internetową za darmoWebnode