Wędkarstwo dla Ciebie

Latające ryby - Karasie

2010-05-07 19:11
Od kilku dni planowaliśmy z kolegą z pracy Piotrem wspólny wyjazd na ryby, fakt Mateusz jego syn a jednocześnie nasz kolega portalowy Maticod oraz jego kolega Wojtek Soodak już nie mogli doczekać się otwarcia sezonu.

Nadszedł 2 maja niedziela, wstałem o 3:00 wypiłem kawę i zjadłem lekkie śniadanie, sprzęt tradycyjnie leżał już w przepastnych czeluściach mojego kombi tuż po wpół do czwartej zadzwoniłem do Piotra gdzie się aktualnie znajdują ( jechali do mnie z Zielonej Góry) ale tak jak przeczuwałem byli już w bliskiej okolicy. Wobec powyższego był najwyższy czas by wyjechać im na przeciw, umówiliśmy się na spotkanie przy tablicy granicznej Sławy, i tam po kilkunastu minutach się spotkaliśmy. Ranek był rześki, ale ciepły jakieś 15 stopni, o tej porze wszyscy śpią no oprócz obsługi stacji benzynowej na której zrobiliśmy ostatnie zakupy, jak przystało na stację paliwową w takim miasteczku jak Sława stanęli na wysokości zadania, zanęty oraz robaki dla zapominalskiego wędkarza można tu kupić o każdej porze dnia i nocy.

Do łowiska którym jest jezioro Lginko, na które zmierzaliśmy mam jakieś 15 km więc po jakiś 15-20 minutach jazdy stanęliśmy wśród drzew nad brzegiem zbiornika, o tej porze tuż przed świtem jest jeszcze ciemno choć oko wykol. Krótkie rozładowanie sprzętu i po chwili szedłem wąską ścieżką w kierunku słupka z przycumowaną moją łodzią. W takich momentach ważne jest logistyczne rozplanowanie obsadzenia łódki, pięciu facetów na jedną krypę to już dużo choć moja łupinka ma 5,25 m długości. Jakoś udało nam się poukładać Piotr ze Stasiem na rufie , Soodak z Mateuszem na ławeczce przede mną, a ja w komfortowej sytuacji miałem ławeczkę tylko dla siebie z powodu obsługi wioseł.

Tak poukładani ruszyliśmy wśród kwilenia i świergotu ptactwa, po równej tafli jeziora kierując się na drugi koniec tego niedużego jeziora. Otaczała nas ciemność rozświetlana niekiedy srebrną tarczą niepełnego księżyca, delikatny plusk wody wydobywający się spod wioseł był jedynym nienaturalnym dźwiękiem który mącił spokój poranka wśród potęgi natury. Płynąc widzieliśmy stanowiska wędkarzy które rozświetlały latarki i świece na komary, delikatny opar unosił się nad wodą, a my płynęliśmy środkiem jeziora , byłem zaskoczony tym jak moja łódź zachowuje się pod pełnym obciążeniem, szła lekko i prosto co nie zawsze mi się udaje gdy płynę sam, i tu nasuwa mi się wniosek że: albo muszę przytyć, albo kogoś zabierać na moje wyprawy.

Po kilkunastu minutach dopłynęliśmy do kładki na której rozlokował się Mateusz z Wojtkiem i jego tatą Stanisławem, a my z Piotrem odpłynęliśmy jeszcze jakieś 40 m wzdłuż linii trzcin. Właśnie rozpoczął się świt, ptaki w pobliskim lesie rozbudzały się na dobre, a już najbardziej kukułki których kukanie dochodziło z każdej strony jeziora. Pierwsze kule zanęty trafiły na swoje miejsce w niewielkiej zatoczce utworzonej wśród trzcin, tam też wylądował
zestaw ze spławikiem, natomiast gruntówka z koszyczkiem wylądowała w wodzie jakieś 30 m od nas, tuż przy resztkach starej kładki po której dziś pozostało jedynie kilka wystających z wody słupków.

We wspomnianej zatoczce z opadu białych robaków zaatakowała zestaw jako pierwsza wzdręga, taka maleńka że sam nie wiem jak jej się do pyszczka zmieścił haczyk nr 10 z czterema dorodnymi robakami? Wróciła więc do wody, a ja dokonałem małej modyfikacji zestawu przesuwając obciążenie główne niżej by spowodować szybsze opadanie przynęty na dno.

Na zestawie gruntowym miałem założone białe robaki z kukurydzą ale tam nie było oznak brania, na
spławik natomiast co jakąś chwilę zaczepiały się krąpie i płocie które lądowały w siatce. Około 5:00 opadła mgła która zasnuła całą wodę wytłumiła hałasy, i nawet kukanie kukułek przycichło. Woda była gładka jak lustro bez najmniejszej zmarszczki, brania też jakby stały się rzadsze mimo ciągłego donęcania łowiska. Było koło szóstej gdy spławik gwałtownie się zanurzył a następnie położył się na wodzie zacięcie zaowocowało wyjęciem po krótkim holu leszczyka około 0.5 kg na takim delikatnym zestawie do połowu płoci.

W towarzystwie Piotra bardzo fajnie się łowi tym bardziej że tego dnia występował całkowicie jako kibic, delektowaliśmy się ciszą i obserwowaliśmy parę perkozów dwuczubych które baraszkowały sobie w bezpiecznej odległości, następnym gościem był Łabędź który liczył na poczęstunek, ale niestety na rybach nigdy ich nie dokarmiam bo później nie można się pozbyć takiego delikwenta, najprościej jest się go pozbyć jego własną bronią czyli dość głośno syczeć, wówczas odpływa zrezygnowany.
W oddali budził się świat, a to przytłumionym szczekaniem psa to znów przejeżdżającym samochodem. Słoneczko z trudem przedzierało się przez mgłę. Po kolejnym przerzuceniu gruntówki z koszykiem wypełnionym świeżą porcją zanęty uzupełnioną pinką coś zaczęło skubać przynętę. Kilka drgnięć szczytówki i cisza…
Po kilku chwilach ponowne skubnięcia lecz tym razem jakby bardziej zdecydowane ale ponownie kilka skubnięć i …
Szczytówką szarpnęło więc zaciąłem czując przyjemy opór na wędzisku, ryba harcowała na końcu z dość dużą
siłą, a i hamulec kołowrotka grał przyjemną muzykę.

- co Ty tam ciągniesz? Zapytał Piotr.
- nie wiem.

Ryba nieuchronnie zbliżała się do łodzi , w tym momencie na spławiku drugiej wędki pojawiło się branie, niestety to przeciwnik wpłynął w zestaw, tuż przy łódce zanurkował pod kadłub, wyluzowałem mu delikatnie żyłkę i szczytówką oprowadziłem wokół dzioba, by za trzecim razem wprowadzić go do podbieraka na widok którego dwa razy udało mu się odpłynąć. Po chwili piękny Karaś złocisty wylądował na pokładzie trzepocząc się z siłą równą tylko temu gatunkowi .

Duże łuski tego 45-47 cm karasia, mieniły się w słońcu przedzierającym się przez mgłę niczym znaczek holograficzny w legitymacji PZW, piękna sztuka.

- Piotr zrób mi zdjęcie z takim okazem.
- Dawaj aparat i już robię.

Wyhaczyłem rybę i złapałem ją oburącz nim Piotrek zdążył włączyć aparat, karaś niczym mydło wyśliznął się z rąk, i wysokim lobem wylądował w wodzie.
Ja to mam pecha do zdjęć z rybami, zawsze jakieś przygody mnie spotykają, cóż przyjdzie czas zapniemy karasia ponownie.

A tym czasem niech rośnie.
Latające ryby - Karasie


Grzegorz Kamiński

© 2010 Wszystkie prawa zastrzeżone.

Załóż własną stronę internetową za darmoWebnode