Wędkarstwo dla Ciebie

Tajemnice zapomnianego starorzecza

2010-03-02 20:15
Starorzecze, o którym mowa w tytule nazywane przez nas od lat najmłodszych 'łachą' sytuowane jest bardzo blisko mojego rodzinnego podwórka. To właśnie przed tym zbiornikiem mama nas chroniła gdy stawialiśmy z bratem pierwsze kroki. Także tu pierwszy raz zarzucaliśmy swoje, własnoręcznie zrobione, prowizoryczne wędki. Z Kubą zawsze czuliśmy pociąg do przyrody a nieodparta chęć poskromienia pierwszej sztuki ciągnęła nas nad łachę niemal każdego dnia. Wychowywani z dala od sąsiadów niemal w totalnej dziczy od lat najmłodszych poznawaliśmy to niezwykłe łowisko. Jako, że łacha była niegdyś bardzo rybnym zbiornikiem, przyciągała liczne grupy wędkarzy, mięsiarzy i kłusowników. Nic dziwnego że na przestrzeni lat wytrzebiono ryby do tego stopnia, że z Kubą zaczęliśmy szukać szczęścia nieco dalej zapuszczając się nad Wisłę. Jednak z utęsknieniem czekaliśmy aż odrodzi się populacja karasków złocistych, linów, a nawet tak wszędobylskich 'japońców' bo i tych zaczęło brakować. Na domiar złego została przebudowana śluza przepuszczająca wodę z łachy do Wisły przez wał, w ten sposób, że poziom wody na stałe spadł o ponad metr. Od tamtej pory stopniowo coraz bardziej zbiornik zarastał a wędkarze i kłusownicy zaniechali zupełnie połowu ryb w tym bajorku. Do dnia dzisiejszego łacha uchodzi za totalne bezrybie i nawet przez pomyłkę nikt się nie zapuści w te strony.
 
Jednak starorzecze skrywa tajemnicę, której z Kubą nikomu nie wyjawiamy. Otóż populacja ryb na przestrzeni lat odrodziła się w znacznym stopniu. W ubiegłą niedzielę wzięliśmy z Kubą po piwku i udaliśmy się na kładkę, którą zbudowaliśmy w zimie 2005/06 roku. Ja w oczekiwaniu na ostatni ligowy mecz a Jakub na Busa do Warszawy postanowiliśmy sprawdzić czy lin już kończy tarło. To co zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania i o tym poniżej.
 
 Usiedzieliśmy sobie na kładce, pociągając raz po raz z butelki złocisty napój z pianką, opalaliśmy się w promieniach słońca przedzierających się przez liście olch i bacznie obserwowaliśmy co się dzieje w wodzie. W koło w okienkach wolnych od rzęsy i pokrzywki raz po raz drobne płotki, krąpie, a nawet bolenie i klenie chwytały sprytnie z powierzchni wody nieszczęsne owady. Troszkę dalej swą obecność zaznaczały większe sztuki jednak te już były bardziej ostrożne. W liściach grążela i przybrzeżnych trzcinach liny robiły istny kocioł uganiając się za sobą w rytuale tarła. Widok był po prostu piękny a świadomość że jest tu ta wspaniała ryba i w takich ilościach, napawała optymizmem i radochą do granic. Siedzieliśmy z Kubą w ciszy z nadzieją, że liny zapuszczą się w naszą stronę na tyle blisko, że da się im zrobić zdjęcie. Nie czekaliśmy długo! Profesorki były tak sobą zafascynowane i pochłonięte tarłem, że bez najmniejszej krępacji pozwalały się oglądać i fotografować w intymnych sytuacjach. Podpływały pod samą kładkę a nawet przepływały pod nią przystając i pozując do zdjęć. - Te ryby są po prostu piękne - powtarzaliśmy z Kubą na przemian.

W blasku słońca, pośród śpiewu ptaków, popijając piwko napawaliśmy się pokazem jaki fundowała nam przyroda. W pewnym momencie wpadłem na pomysł aby nakręcić film 'Erotyczny' z linami w roli głównej. Kuba odpalił kamerkę swojego aparatu i bez problemu zrobił to o co prosiłem. Linki jeszcze bardziej i śmielej nawet w grupkach po kilka sztuk odstawiały świetny pokaz. Od czasu do czasu, widząc coś podejrzanego płoszyły się uciekając każdy w swoją stronę aby po chwili dokonywać bardzo spektakularnego poszukiwania się na wzajem. Osobniki, które nie miały pary dość szybko lawirowały po okolicy wśród trzcin, grążela czy rzęsy wodnej. Pływały robiąc falę, delikatnie wystawioną płetwą grzbietową, ponad lustro wody. Niektóre z zabawiających się okazów można było chwycić ręką. Niesamowite uczucie gdy siedzi się pośród tylu dorodnych linów i nie kusi aby skoczyć po wędkę. Z resztą wędka i tak by była bezużyteczna bo inaczej jak na szarpaka trącego lina przy jej użyciu się nie wyciągnie.
 
Widoki były naprawdę słodkie bo to w końcu 'nasza' łacha, nasza kładka i 'nasze' ryby. Żeby było jeszcze piękniej Kuba dostrzegł Tuż nad podwodnym dywanikiem roślinności 2 przyczajone szczupaczki, które tylko czekały aż jakaś płoteczka przez nieuwagę zapuści się na tyle blisko, że będzie w polu rażenia. W takich momentach czas pędzi jak szalony i nim się obejrzeliśmy było już po południu i ja i Kuba musieliśmy wracać do obowiązków a że piwo się skończyło to nie było po co siedzieć. To oczywiście żart ! Ja z pewnością i myślę, że Kuba także mógłbym tak obserwować przyrodę bez końca. Pewnie mam trochę bzika na tym punkcie ale tak już jest.

 

 

 autor tekstu, foto i filmu: Mateusz Woś


© 2010 Wszystkie prawa zastrzeżone.

Załóż własną stronę internetową za darmoWebnode